sobota, 25 marca 2017

(W końcu) słoneczna Italia!

Dawno mnie tu nie było. I w sumie jestem tu tylko dlatego, że Nela posprzątała, zrobiła kolację i chce coś poczytać, zamiast się uczyć. Ten wpis będzie w ogóle nie na temat, bo przecież mamy już wiosnę, Poza tym minął już ponad miesiąc, odkąd wróciłam z Włoch, no i przede wszystkim: ja naprawdę nie mam teraz czasu, weny i motywacji, żeby pisać. Dlatego właśnie po długiej przerwie i z dużym opóźnieniem zabieram Was na narty do słonecznej Italii!

LUTY 2017 - WŁOCHY


Pamiętacie jeszcze moją ostatnią wizytę we Włoszech? Trafiliśmy wtedy na naprawdę paskudną pogodę w Wenecji i trochę lepszą w Trieście. Rano było tak zimno, że nie dało się wyjść ze śpiworów i przegapiłyśmy poranny autobus do Lublany. Parasolki po wizycie w Wenecji były do wyrzucenia, a buty całą noc suszyły się przy piecyku. Wtedy we Włoszech było zimno, mokro i wietrznie.

Za to zimą na północy było ciepło i słonecznie. Akurat jak przyjechaliśmy, to w miejscowości Aprica po tygodniu przestało padać i się rozpogodziło. A że były minusowe temperatury, to padał śnieg. A jeśli pada śnieg, to na stokach jest dużo świeżego puchu. 

Czyli to, co Helgi lubią najbardziej. 

Po kolana! Po kolana tego puchu!




















Całe dnie spędzaliśmy na stoku (ewentualnie jeśli akurat było około godziny 13 i słońce świeciło prosto na leżaczki pod barem na stoku, to spędzaliśmy dnie pod tymże barem na tychże leżaczkach, ale to nie było tak, że przesiedzieliśmy cały wyjazd na leżaczkach!), dlatego zdjęć samego miasteczka mam niewiele. No ale te, które są, pokazują, że to całkiem przyjemne miasteczko. Niełatwo się tam dostać, bo najpierw trzeba przejechać trochę kilometrów, z czego końcówkę po wąskich, krętych, górskich dróżkach, ale warto. Szczególnie zimą na narty (czy też snowboard, jak ktoś już woli). 













Hitem wyjazdu stał się mój zakład z Cebulą o to, która pierwsza zaliczy glebę. Założyłyśmy się o pizzę, więc stawka była wysoka. Tylko wiecie jak to jest - ja -  biedny student, ona z kolei nie dostaje kieszonkowego, żadna z nas nie chciała płacić za całą pizzę. Nie dość, że człowiek zaliczy glebę, o czym później będzie się długo rozmawiać w naszej 11-osobowej ekipie, to jeszcze trzeba będzie zabulić za pizzę. NIEDOCZEKANIE. Chyba podświadomie obydwie tak pomyślałyśmy, bo zakład został rozstrzygnięty w najmniej oczekiwany sposób. Wyobraźcie sobie - pusty stok, więc nie ma mowy o slalomie między narciarzami, czerowona trasa, więc nie było tam jakiejś walki o życie i dwie narciarki, które nie najgorzej sobie na tych nartach radzą. Jedziemy, jest fajnie, ładnie, wszystko jest uwiecznianie na GoPro i wtedy nie wiedzieć jak i nie wiedzieć czemu (no dobra, trochę się zagapiłam), wjechałyśmy na siebie. Szybko sprawdziłyśmy stan kończyn, wyglądało na to, że jesteśmy całe. Trochę się stresowałam, że przejechałam własną siostrę, więc chciałam się dowiedzieć, czy ma wszystko na swoim miejscu (oprócz piątej klepki, bo z nią zawsze był problem), spojrzałam na nią, a ta leży na śniegu i się drze: ZRZUTA NA PIZZĘ! 

A z Włoch przywiozłam nowych przyjaciół. Jest ich dwóch, imion jeszcze nie mają. Na razie leżą w pudle na strychu i czekają na kolejną zimę. 


A kwintesencją wyjazdu jest zdjęcie, na którym są renifery, panda i... Maryjka, czyli obowiązkowy przystanek każdego dnia na stoku. 


Swoją drogą - renifery rozumiem, że jeżdża na nartach, w końcu ich klimaty, ale panda? Serio? Dziwić się potem, że takie pandy są gatunkiem zagrożonym wyginięciem. Chociaż podobno ostatnio już nie są, ale jak tak dalej będą się pchać na stoki narciarskie, to czarno to widzę. 

2 komentarze:

  1. To, co Helgi lubią najbardziej? Ja myślałam, że Helga jest tylko jedna :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. A kto je tam wie, może w Niemczech jest jakaś :D ale fakt, takiej jak ja, to drugiej nie ma :P

      Usuń