LISTOPAD 2015 - WŁOCHY (WENECJA I TRIEST)
Tym razem porannej pobudki nie było, bo nie było sensu iść spać, skoro miałam wstać o 3:00. Na całe szczęście miał mi kto dotrzymać towarzystwa na skypie, więc nie zasnęłam (jakbym zasnęła, to chyba bym już nie wstała). O 4:55 wsiedliśmy w autobus. Kierunek: słoneczna Italia.
Kurczę, chyba po drodze pobłądziliśmy. Niby nazwy się zgadzają, jest jakaś Wenecja, język też chyba ten, pizza, pasta...Wygląda na to, że naprawdę kierowca dowiózł nas do Włoch. Zabrakło tylko przymiotnika "słonecznych".
No dobra, ale jak już przyjechaliśmy, to przecież trzeba tę Wenecję zwiedzić! Niezrażeni deszczem i wiatrem zwiedzaliśmy. Bardzo szybko w butach mieliśmy jeziora (a może weneckie kanały?), z czterech parasolek do końca dnia dotrwała tylko jedna, włosy nam wytargało na wszystkie strony, mapa była w stanie opłakanym (my w sumie też), ale wyciągnęłam z tej wycieczki jeden wniosek: muszę do Wenecji wrócić, jak będzie słonecznie.