poniedziałek, 23 listopada 2015

(Nie do końca) słoneczna Italia

Miała być weekendowa wycieczka do Włoch i Słowenii. Wyszło trochę inaczej, Ljubljana kiedy indziej.

LISTOPAD 2015 - WŁOCHY (WENECJA I TRIEST)


Tym razem porannej pobudki nie było, bo nie było sensu iść spać, skoro miałam wstać o 3:00. Na całe szczęście miał mi kto dotrzymać towarzystwa na skypie, więc nie zasnęłam (jakbym zasnęła, to chyba bym już nie wstała). O 4:55 wsiedliśmy w autobus. Kierunek: słoneczna Italia. 
Kurczę, chyba po drodze pobłądziliśmy. Niby nazwy się zgadzają, jest jakaś Wenecja, język też chyba ten, pizza, pasta...Wygląda na to, że naprawdę kierowca dowiózł nas do Włoch. Zabrakło tylko przymiotnika "słonecznych". 

No dobra, ale jak już przyjechaliśmy, to przecież trzeba tę Wenecję zwiedzić! Niezrażeni deszczem i wiatrem zwiedzaliśmy. Bardzo szybko w butach mieliśmy jeziora (a może weneckie kanały?), z czterech parasolek do końca dnia dotrwała tylko jedna, włosy nam wytargało na wszystkie strony, mapa była w stanie opłakanym (my w sumie też), ale wyciągnęłam z tej wycieczki jeden wniosek: muszę do Wenecji wrócić, jak będzie słonecznie. 







































Wieczorem wsiedliśmy w pociąg do Triestu. Takim pociągiem to ja mogę jechać na koniec świata, nawet mieszkać bym w nim mogła, tak było wygodnie (ale żeby nie było: dowiedziałam się od mojej włoskiej współlokatorki, że takie wygodne pociągi to wcale nie jest norma). Na dworcu musieliśmy się rozdzielić: mieliśmy zaklepane noclegi z couchsurfingu, więc my dwie przywitałyśmy się z Paolo i wsiadłyśmy do czerwonego peugeota, a pozostała trójka na piechotę poszła szukać domu swojego hosta. 
A my wieczorem jadłyśmy: makaron z sosem zrobionym przez mamę Paolo, ser, ciasto...
Rano miałyśmy wstać o 8, o 10 byłyśmy umówione na dworcu z pozostałą trójką, mieliśmy zwiedzieć Triest i koło 12 wsiąść w autobus do Ljubljany. Co poszło nie tak? A no to, że o 8 było bardzo zimno. Bardzo. Na tyle bardzo, że nie było szans wyjść ze śpiwora, trzeba było czekać do 8:30, kiedy miał się włączyć piec. Zanim wstałyśmy, zjadłyśmy śniadanie, przeszłyśmy przez płot (nie chciałyśmy budzić naszego hosta, bo odsypiał imprezę, a nie zostawił nam kluczy do furtki), złapałyśmy autobus do centrum...zrobiła się 10:30 i na dworcu już nikt na nas nie czekał. 
Był jeszcze jeden problem: nie miałyśmy internetu i żadnej możliwości, żeby się z kimkolwiek skontaktować. Oczywistym wyborem był McDonald's - przecież tam w każdym kraju jest darmowe wi-fi. 
W każdym kraju oprócz Włoch. We Włoszech trzeba mieć włoski numer telefonu albo podać dane swojej karty kredytowej.
W końcu udało nam się skontaktować z resztą i co się okazało? Tego autobusu, co miał być koło 12 wcale nie ma, był jeden o 10:25 i nasi znajomi nim pojechali, a nas zostawili w Trieście...z ich biletami powrotnymi z Ljubljany do Zagrzebia. Po nieudanej próbie znalezienia transportu na blablacar postanowiłyśmy, że spędzimy cały dzień w Trieście i o 17 wrócimy autobusem, który jedzie...przez Ljubjanę do Zagrzebia. Tak, to był ten sam autobus, którym mieliśmy wracać z Ljubljany, zajęłyśmy więc w Trieście najlepsze miejsca, a w Ljubljanie dosiadła się do nas reszta wycieczki.

Ale my lepiej na tym wyszłyśmy. W Trieście było słońce, w Ljubljanie deszcz :D Teraz poczekamy, aż w stolicy Słowenii spadnie śnieg (bo w pozostałej części kraju leży już go bardzo dużo) i też zwiedzmy Ljubljanę.

Tak suszyłyśmy buty po wizycie w Wenecji
Widok z tarasu Paolo





























Tak w niedzielę wyglądały chyba wszystkie kosze na śmieci we Włoszech













2 komentarze: