piątek, 29 kwietnia 2016

Reisefieber jak się patrzy

Dzisiaj będzie zupełnie inaczej. Będzie nudno, sentymentalnie i za bardzo Coelho. O!

(Jeszcze) siedzę sobie w moim pokoju. Obok mnie stoi spakowany plecak, przede mną leży przewodnik, a w mojej głowie znowu to samo. Reisefieber.

Tak jest przed każdym wyjazdem, zawsze powtarza się ten sam schemat. Najpierw jest pomysł, "a może by tak rzucić to wszystko i pojechać w Bieszczady." Potem zaczyna się planowanie, "wow, tak, lećmy samolotem, nie, może jednak taniej autobusem i co wybrać co wybrać?" Następny etap to zdobywanie wiedzy, "to bym chciała zobaczyć, tu warto pójść, a wiecie, że to miasto zostało założone x lat temu przez tych i tamtych?" Później jest dopinanie szczegółów, "tylko żebym nie zapomniała o śpiworze i czystych skarpetkach, o właśnie! muszę kupić plasterki!" 
Jednak na sam koniec zawsze przychodzi zdenerwowanie i zniechęcenie. I tak właśnie teraz sobie siedzę i myślę, jak bardzo mi się nie chce. Nie chce mi się wychodzić z domu, nie chce mi się chodzić z tym ciężkim plecakiem, nie chce mi się przełamywać moją nieśmiałość, no nie chce mi się! Chce mi się leżeć pod kocem, scrollować fejsa, pić herbatę i narzekać, że znowu pada i jest zimno.

No i ściska mnie w żołądku. Tak samo, jak przed każdym egzaminem. W głowie co 5 minut rozwijam listę jak-najbardziej-niezbędnych rzeczy, bez których nie przeżyję ani minuty. Czy to wszystko już jest w plecaku? Chyba tak. Albo nie. Może jeszcze coś dopakuję, albo może coś wyjmę. I zmierzę ten plecak jeszcze raz. Nie urósł, ale też nie zmalał. Nadal jest o 3 cm za wysoki. O, to może zważę go jeszcze. Staję na wagę bez plecaka. Potem staję na wagę z plecakiem. Potem odejmuję moją wagę od mojej wagi z plecakiem. A potem ważę sam plecak - cały czas wychodzi tak samo, nadal prawie 4 kg do limitu, to chyba całkiem spoko. Bo ja z tym plecakiem to muszę całe pojutrze przełazić, to w sumie dobrze by było, żeby nie ważył więcej niż ja. Ciekawe w ogóle, kto będzie siedział obok mnie w samolocie. Mogę się założyć, że będzie mlaskał. Albo chrapał. Dobrze, że z drugiej strony mam okno, okno nie mlaszcze i nie chrapie. Na szczęście mam książke. O właśnie, bo jeszcze krople do oczu muszę dopakować i okulary przeciwsłoneczne i na bank o czymś jeszcze zapomniałam!

Stop, dosyć tego! Przecież będzie świetnie, jak zawsze! Lecę w miejsce, którego jeszcze nie znam, będzie ciepło, słonecznie i na pewno przecudownie. Przed każdą podróżą się stresuję i z każdej podróży wracam zachwycona. Wracam pełna energii, zadowolona z życia, z głową pełną nowych wspomnień, z kolejnymi opowieściami i zdjęciami.
A później siedzę pod kocem z herbatą w ręce, scrolluję fejsa i nagle jest pomysł na kolejną podróż, a bo zobaczyłam jakieś zdjęcie, albo ktoś coś wspomniał, albo przeczytałam jakiś artykuł, albo po prostu tak mi się przyśniło. I koło się zamyka, znowu jest planowanie, denerwowanie się, PODRÓŻOWANIE.
Bo już chyba nie potrafię siedzieć zbyt długo w jednym miejscu.

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Tak wyszło, że zaistniałam w końcu na instagramie, więc serdecznie zapraszam do śledzenia na bieżąco zdjęć z podróży :D
https://www.instagram.com/helgawdrodze/

sobota, 9 kwietnia 2016

"Bure świerki o góry wsparte"

MARZEC 2016 - BESKID NISKI

Wygląda na to, że rajdy z SKG już na dobre stały się częścią mojego życia. Lubię to piątkowe pakowanie, wieczorną jazdę metrem w pełnym górskim ekwipunku, zbiórki na Placu Bankowym, nawet noc spędzoną w podróży na swój sposób lubię. 

Lubię śniadanie przed wyjściem na szlak, herbatę z termosu, kabanosy i żurawinę. Mimo całej mojej nieśmiałości lubię poznawać ludzi i spotykać osoby, które znam z poprzednich rajdów. Lubię moment wyjścia na szlak, żmudne podejścia, krok za krokiem. Lubię postoje, czekoladę, po której wraca ochota na dalsze maszerowanie. Lubię zdobywanie kolejnych szczytów, a potem zejścia, kiedy znów ma się siły na rozmowę. 

Lubię obiady w schroniskach, prysznic, który pomaga zmyć zmęczenie. Lubię przebrać się w dresy i założyć lżejsze buty. Lubię krótką drzemkę i ciszę w pokoju, kiedy nikomu nie chce się nawet ruszyć ręką. Lubię wieczorne spotkania przy dźwiękach gitary i kilka godzin mocnego snu. 

Lubię wczesne pobudki, szybkie śniadanie i poranną mszę w najbliższym kościele. Lubię zmuszać się do kolejnego dnia wysiłku, słuchać opowieści o okolicy. Lubię nocne powroty, lubię zresetować umysł, lubię wrócić do domu z naładowanymi bateriami. Lubię góry.

Nie lubię tylko poniedziałków po powrocie. 


Tym razem podróż autobusem była ciężka. Wysiadłam zmęczona, głodna i zła. I jakoś tak mi się nie chciało, wszystko było nie tak. Ruszyliśmy.