niedziela, 15 listopada 2015

Listopadowe wybrzeże

Tęskniliście? Na pewno tak :D Spokojnie, już jedziemy.

LISTOPAD 2015 - RIJEKA I OPATIJA


Kojarzycie te poranki, kiedy budzik jest największym wrogiem, a łóżko najlepszym przyjacielem? Najbardziej chyba da się to odczuć w pochmurny, niedzielny poranek. 
Budzik zadzwonił, ale go zignorowałam. Dopiero po chwili zorientowałam się, że nie moge go ignorować, bo za niecałą godzinę mamy autobus! Kanapkę (bez masła, bo nie zdażyłam posmarować) dojadałam zakładając buta. Zęby myłam zakładając drugiego. Wybiegłyśmy z mieszkania po drodze pakując plecaki i zakładając kurtki. Złapałyśmy pierwszy tramwaj jaki przyjechał, żeby nie czekać na bezpośredni. Po przesiadce poganiałyśmy kierowcę i modliłyśmy się, żeby czerwone światła kiedyś się skończyły. Wszystko na marne, jak biegłyśmy na dworzec, gubiąc szaliki, buty i oddech, to widziałyśmy nasz autobus, który właśnie z dworca wyjeżdżał. A przecież spóźniłyśmy się tylko 4 minuty...Na całe szczęście następny autobus odjeżdżał 20 minut później, więc jedyne co straciłyśmy to trochę czasu, energii i 12 kun. 

Rijeka.









Jezus jest kierowcą, dlatego ten autobus lewituje





Nie byłybyśmy sobą, gdybyśmy nie zwiedziły wszystkiego, co się dało. Dlatego postanowiłyśmy iść do zamku Trsat. I wtedy zaczęły się schody...


Dużo schodów...

I jeszcze więcej schodów...

...ale warto było.










Myślicie, że te schody nas jakoś zniechęciły? A skądże! Co to dla nas na pójść na piechotę z Rijeki do Opatiji? Przecież to tylko 13 km! Po drodze zeszłyśmy na plażę i trochę się tam zasiedziałyśmy. Ta kamienista plaża i zapach morza...poczułam się jak na wakacjach, mimo chmur i temperatury zdecydowanie niższej niż latem. 










Na tyle się zasiedziałyśmy, że istniało ryzyko, że nie zobaczymy już nic w Opatiji przed 17:30, a o tej godzinie byłyśmy umówione z kierowcą z blablacar. Szłyśmy jeszcze parę kilometrów, ale w pewnym momencie stwierdziłyśmy, że czas na jedyne dostępne rozwiązanie czyli autostop. I tak idąc w kierunku Opatiji próbowałyśmy łapać stopa, mimo, że nie wierzyłyśmy w to, że ktoś się zatrzyma (byłyśmy we 4, więc szanse były marne). Na nasze szczęście na 5 km przed Opatiją, ku naszemu zaskoczeniu, zabrał nas restaurator z Rijeki. Rozmawiałam z nim po chorwacku, z czego cały czas jestem dumna, obiecałyśmy, że jak następnym razem bedziemy w Rijece to przyjdziemy do niego na obiad, a w razie czego, to w Opatiji nie musimy szukać noclegów, bo nasz kierowca ma apartament do wynajęcia. Zyskałyśmy dużo czasu, więc zdążyłyśmy zobaczyć Opatiję i świat nabrał różowych barw (nawet, jak jest pochmurno, to można podziwiać zachód słońca).

Opatija.





Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta


Polski akcent. Ręka do góry, kto o tym wiedział :)








Powrót do Zagrzebia to była czysta przyjemność: w miłej atmosferze, znow była okazja poćwiczyć chorwacki, taniej i szybciej niż autobusem...Kolejna wycieczka już za tydzień :)

2 komentarze:

  1. super historyja, będzie co wnukom opowiadać :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam nadzieję, że nie jedyna, jaką im opowiem :P

      Usuń