poniedziałek, 11 stycznia 2016

Zimno, cieplej, gorąco!

Nie, nie zapomniałam, że kiedyś tam, lata temu (w zeszłym roku znaczy) pisałam bloga. Ostatnio na nic nie było czasu, bo 23. grudnia wsiadłam w samolot do Monachium. Nie, to nie jest historia o tym, jak wybrałam się na ponowne zwiedzanie Bawarii. Ta historia jest dużo nudniejsza, jest w niej 5 godzin czekania na lotnisku, siedzenia na fejsie, wydawania ostatnich euro na żelki Haribo i Kinder czekolady, picia darmowych kaw, czyli ogólnie dużo śmiertelnego nudzenia się zanim wsiadłam w samolot do Warszawy. 
Gdy startowaliśmy w Zagrzebiu było mi smutno, wcale nie chciałam wracać, bo uświadomiłam sobie, że jeszcze tylko niecałe dwa miesiące w Chorwacji i wrócę do Polski na stałe. No... przynajmniej na razie na stałe. Jednak gdy wylądowaliśmy w Warszawie późnym wieczorem to aż się uśmiechnęłam. Wróciłam do domu :) mimo, że w tym domu na początku było dziwnie, wszystko niby znajome, a jednak jakieś takie inne... W dodatku wleciałam prawie że prosto w kolację wigilijną, miałam tylko wigilijny poranek na aklimatyzację i zaraz trzeba było siadać do stołu. Nawet nie miałam kiedy odespać trudów podróży, czy napisać kilka słów na blogu. 
No, ale wróciłam do Zagrzebia i też czułam, że wracam do domu. A Zagrzeb przywitał się tym razem bardzo ładnie, o wiele ładniej niż we wrześniu. 







Tak było 5. stycznia i 6. stycznia też jeszcze tak było. A teraz mamy 11. stycznia, godzina 18:15, za oknem 15 stopni. Za dnia było około 20 stopni i słońce. Resztki śniegu nadal leżą. Ten kraj zadziwia mnie każdego dnia.
A jak jest tak ciepło to nie pozostaje mi nic innego jak powspominac trochę grudniową Dalmację...

GRUDZIEŃ 2015 - SPLIT

Dowiedziałam się, że każdy mój wpis zaczyna się tak samo "zaspałyśmy na autobus", "spóźniłyśmy się na autobus" itp. Może i jest w tym trochę prawdy, dlatego tym razem zacznę inaczej...

Zaspaliśmy na autobus.

Tak, tym razem był z nami mój chłopak, który z takim poświęceniem leciał z Sevilli do Warszawy, później z Warszawy do Budapesztu, żeby w Budapeszcie...(kto by się spodziewał) zaspać na autobus do Zagrzebia! 
Dotarł autostopem i jak widać niczego to nas nie nauczyło, więc tacy nienauczeni zaspaliśmy (bo ten autobus to on bardzo rano miał być i to dlatego). Gdy w końcu wstaliśmy szybko sprawdziłam inne autobusy do Splitu. Była dla nas nadzieja! Poszłam więc obudzić moją Włoszkę. 

Ja: Jedziemy?
Włoszka: No tak, ja jestem gotowa. Jest jakiś późniejszy autobus?
Ja: Jest, jest o 7:45. Dlaczego nas nie obudziłaś?
Włoszka: Napisałam do Ciebie na facebooku. Nie przeczytałaś?
Cóż...no nie przeczytałam, bo spałam :D XXI wiek.

Oczywiście, inaczej być nie mogło, spóźniliśmy się na autobus o 7:45. Na szczęście kolejny był 15 minut później i w końcu dotarliśmy do Splitu. To są zdjęcia z grudnia. Wszystkie, bez wyjątku. Nie ma tu żadnej manipulacji i nie, nie marzliśmy tylko po to, żeby na zdjęciach wyglądało, że jest ciepło. Naprawdę było ciepło. Bardzo ciepło. Zwłaszcza jak na grudzień. 
















































Tym razem nie wszystkie zdjęcia są moje (ale niektóre tak, te krzywe na przykład to na pewno moje). Specjalne podziękowania dla Helgochłopaka i jego aparatu, za to, że choć raz mogłam popatrzeć na widoki, zamiast robić 180 ujęć z tego samego miejsca :)

2 komentarze:

  1. Przeglądam właśnie Twojego bloga w przerwie śniadaniowo-kawowej. W pierwszym odruchu kliknąłem w link z hasłem "Warszawa", gdy wtem w całym biurze rozległy się dźwięki przeboju Niemena. Mam za swoje, że nie wyciszyłem najpierw głośnika. Zdjęcia z Zagrzebia obejrzałem już ukradkiem i w niejakim pośpiechu. Wrócę po fajrancie. :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło, że do mnie wpadłeś i zapraszam ponownie (tylko może ze ściszonym dźwiękiem) :)

      Usuń