piątek, 2 października 2015

Listopadowe 20 stopni

Miałam zaczekać z nowym postem, aż podłączą nam internet w mieszkaniu, ale zostałam przekonana (dzięki, adorianna), że jak mam o czym pisać, to powinnam pisać. No to piszę.

ZAGRZEB

No i nadszedł listopad. To znaczy nadszedł już wczoraj i nie wszędzie, bo tylko w Chorwacji. W Polsce, z tego co się orientuję nic się nie zmieniło i nadal jest październik. Ale ja w Chorwacji obudziłam się w listopadowy poranek i zobaczyłam słońce. Dużo słońca i żadnych chmur. Wyszłam z domu w kurtce i zdjęłam ją, jak tylko zamknęłam za sobą drzwi. W końcu była taka pogoda, jaka powinna być w Chorwacji. Po pięciu minutach założyłam okulary przeciwsłoneczne. Po pół godzinie już żałowałam, że założyłam koszulę, a nie bluzkę z krótkim rękawem.

Ja tak sobie pisze, a pewnie niektórzy nadal się zastanawiają, jak gruba musiała byc wczorajsza impreza (ale wczoraj akurat imprezy nie było), że bredzę o listopadzie, jak dopiero zaczął się październik. Wcale nic nie piłam, ani nie brałam, nie uderzyłam się w głowę, nie wpadłam pod tramwaj, spałam dobrze, tu naprawdę już jest listopad.


Dzisiaj prawie cały dzień funkcjonowałam jak prawdziwy Chorwat. Wstałam o 10, wyszłam z domu po 11 i, to był jedyny moment w którym zachowałam się jak dawna ja, na spotkanie na moim wydziale przyszłam 10 minut przed czasem. Wynudziłam się strasznie, bo musiałam czekać na swoja literkę w alfabecie (dobrze, że nie mam nazwiska na Ż). Po spotkaniu (to była godzina 13:00) postanowiłam pojechać na przystanek końcowy Ljubljanica i wyrobić sobie bilet miesięczny na tramwaje. Miało być czynne do 15, więc miałam zapas czasu (mimo, że o 14:30 powinnam być w innej częsci miasta na spotkaniu ogólnouniwersyteckim). No i tak sobie stałam w kolejce, aż w końcu o 14:20 pan w okienku powiedział, że już nikgo nie obsłuży. Mhm, to fajnie. Pojechałam na spotkanie (musiałam kupić kolejny bilet, bo akurat dzisiaj w całym Zagrzebiu nie bylo biletów całodziennych).
Na miejscu byłam o po 15. Co to jest ponad pół godziny spóźnienia? Nic. Zdążyłam akurat na najciekawszą prezentację, poczęstunek i drobny upominek od uczelni.


I w końcu zaczęłam poznawać chorwacką kuchnię. Na pierwszy ogień poszło štrukli, czyli dużo sera, trochę makaronu i inne dodatki do wyboru. 


Tyle chorwackich opowieści na dzisiaj, następny post na pewno jeszcze w listopadzie :D



2 komentarze:

  1. No widzisz, miałaś o czym pisać :) i dosyć łatwo dałaś się przekonać :) I nie ma za co :)

    I zazdroszczę pogody, chociaż u nas dziś akurat dopisała :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dopisała mówisz? Godzina 22:30, balkon otwarty, okna otwarte (i będą otwarte cały czas). A więc dopisała w Polsce pogoda? :P

      Usuń