niedziela, 28 sierpnia 2016

Autostopem po krajach nadbałtyckich - tam i z powrotem, cz. II

Po kilku dniach spędzonych w zimnym i deszczowym Tallinnie trzeba było znów spakować plecaki i wyruszyć w drogę powrotną.

SIERPIEŃ 2016 - ESTONIA, ŁOTWA, LITWA (z powrotem)

Dzień I

Jak to zwykle w takich sytuacjach bywa, MIAŁYŚMY PLAN. Tym razem naszym planem było Morze Bałtyckie z drugiej strony (to znaczy tej estońskiej). Plan był taki, że popatrzymy sobie trochę na to nasze-nie nasze morze i pojedziemy dalej. Nela miała jeszcze plan, żeby się wykąpać. Ja z bólem uszu, gardła i ze wspomnieniem gorączki, którą miałam jeszcze kilka dni wcześniej, uśmiałam się serdeczniz tego pomysłu i naciągnęłam mocniej czapkę na uszy. 

Do Parnawy (est. Pärnu) dojechałyśmy z... Meksykaninem, który od 7 lat mieszka w Estonii. Wysiadłyśmy w samym centrum miasteczka i szybko zwiedziłyśmy jedyną ulicę, jaką można tam zwiedzać. A potem udałymy się prosto na plażę.

I wtedy cały nasz plan poszedł się bujać. Ładny ten nasz-nie nasz Bałtyk! Na tyle ładny, że po chwili zaczęłyśmy rozglądać się za miejscem na namiot. W międzyczasie zjadłyśmy pizzę (jakby ktoś kiedyś miał ochotę na pizzę w Parnawie, to mamy kartę stałego klienta - 9 pizza gratis! Zjadłyśmy już jedną), przeszłyśmy się na punkt widokowy, gdzie podziwiałyśmy zachód słońca (to znaczy chmury, za którymi zachodziło słońce), ucięłyśmy sobie drzemkę, a potem znalazłyśmy całkiem fajną miejscówkę ukrytą za wydmami i kępą krzaków. Właśnie tam usiadłyśmy na ławce i czekając, aż całkiem się ściemni, żeby można było robić namiot, grałyśmy w "państwa-miasta" (wygrałam!). 

I wtedy...

- Olga. Zaczyna kropić - rzekła ze spokojem w głosie Nela
- To co robimy? - zero emocji, wszystko jest pod kontrolą.
- Rozłóżmy już namiot - nadal obydwie ze spokojem w głosie, a w głowie "łomatkoicórko, ale jak to tak, toż to jeszcze jasno jest, niby już po zachodzie słońca, ale księżyc tak świeci, no i w ogóle wszystko widać, to jak my się teraz rozbijemy, jak tu zaraz na pewno jakiś zbłąkany plażowicz nas znajdzie, potem policja, komisariat, 48h, deportacja, zginiemy marnie!"
- Zróbmy tak. - powiedziałam i nie drgnął mi przy tym nawet mały palec u lewej nogi.

I tym sposobem nasz pierwszy nocleg na dziko stał się faktem. I to od razu w miliongwiazdkowym hotelu z widokiem na morze.












Dzień II

Wyspałam się jak nigdy. Nela nie, bo cały czas podświadomie czuwała, żeby żaden dzik ani inny policjant nie zepsuł nam przygody. Żeby nie kusić losu zwinęłyśmy się już koło 5 rano, godzinę później stawiłyśmy się na stacji benzynowej na poranną toaletę i śniadanie, a 3 godziny później stałyśmy już na wylotówce w stronę Łotwy.

I kurczę, lipa. Pamiętacie naszych nowych znajomych, których poznałyśmy w hostelu w Rydze? Ze 30 razy ostrzegali nas, że łapać stopa z Parnawy to istna masakra. Gdy same zaczęłyśmy tam łapać, zrozumiałyśmy, co mieli na myśli. Samochody jadą szybko, nie bardzo mają się gdzie zatrzymać, a na poboczu my z tabliczką "Latvija", jak zwykle z uśmiechem nr 8 i piosenkami na ustach, No i tak sobie stałyśmy na tym poboczu prawie 3 godziny, gdy nagle ktoś zatrąbił. Obejrzałam się, na bocznej drodze (kawałek dalej, w dodatku z lewej strony) stała sobie czarna alfa romeo. Spojrzałyśmy z Nelą na siebie i uznałyśmy, że to chyba nie do nas. Ale alfa romeo nie dawała za wygraną i zatrąbiła jeszcze kilka razy. W końcu uznałyśmy, że w sumie to nikogo oprócz nas na tej drodze nie ma i już po chwili siedziałyśmy z młodym Litwinem w samochodzie jadącym prosto na Litwę. Nasz kierowca studiował w Anglii, więc mówił perfekcyjnie po angielsku, a za czasów studenckich miał dziewczynę z Krakowa i oglądał z nią... "M jak Miłość". Wracał właśnie od swojej estońskiej dziewczyny do Kłajpedy. My zaplanowałyśmy sobie Wilno, więc po paru godzinach wylądowałyśmy na stacji benzynowej na autostradzie w stronę stolicy Litwy. 

I tam nadszedł kryzys. Rany, ale nas ludzie wkurzali! Ile czasu można jedną kawę kupować? I w ogóle jakim cudem w klejce złożonej z 3 osób stałam pół godziny? Tym sposobem wypiłysmy gorącą czekoladę, która była zimna, bo wystygła, zanim zdążyłam za nią zapłacić, wzięłyśmy naszą tabliczkę z Wilnem i stanęłyśmy na wyjeździe ze stacji benzynowej. I zły humor się ulotnił.

Nawet nie zdążyłyśmy zdjąć plecaków, gdy zatrzymał się kolejny młody Litwin. Nawet nie wiem, kiedy minęły dwie godziny podróży, po omyłkowym wjechaniu pod prąd, kierowca podwiózł nas prawie pod sam nasz hostel (to znaczy prawie pod Ostrą Bramę). 





Dzień III i IV - Wilno i Troki

Postanowiłyśmy zostać w tym hostelu aż 3 noce, żeby mieć czas na zwiedzenie Wilna i Trok. No i miałyśmy... 3 nieprzespane noce. Wyobraźcie sobie taką sytuację: w pokoju jest 12 osób. 11 nie śpi, bo słucha tej 12. śpiącej w najlepsze i chrapiącej. Nela stwierdziła, że ona ma tego już po dziurki w nosie i poszła spać na kanapę na korytarzu. Ja za to, po tym, jak już przeczytałam całe internety, postanowiłam wybrać się do łazienki. Myłam ręce, gdy nagle weszła starsza pani (z tego, co zdążyłam się już wcześniej zorientować, stała mieszkanka hostelu) z rozwianym włosem i szlafrokiem, cały czas nucąca coś pod nosem. Załatwiła swoje sprawy (cały czas coś nucąc i mamrocząc), po czym spojrzała na mnie, wcale mnie nie widząc i...
Zgasiła światło!
Zgasiła światło, a ja zostałam w całkowitych ciemnościach, uświadamiając sobie, że muszę pokonać całe pomieszczenie, żeby znów je zapalić. 

A jakby tego wszystkiego było mało, to w tym hostelu wszędzie czuć było żula. A łóżko Neli nie miało barierki (góra łóżka piętrowego). Przynajmniej czekolada w automacie było w miarę dobra.





























Dzień V i VI

Po pięciu dniach powrotu udało nam się postawić stopy na ojczyzny łonie. I to nie byle gdzie, bo w samym Augustowie. Dotarłyśmy na camping i uświadomiłyśmy sobie, że przecież my nie mamy złotówek! Jakimś cudem z zaskórniaków uzbierało się na jedną noc, a gdy miałyśmy już gdzie zrzucić plecaki, to nie było problemu z 3-kilometrowym spacerem do bankomatu. Gdyby nie to, że po drodze całkiem zmokłyśmy... i następnego dnia też, ale to w końcu dla nas żadna nowość.












Dzień VII

No i zaczął się ostatni dzień naszej podróży. Na wylotówce w Augustowie stałyśmy prawie 3 godziny (no dobra, z przerwą na pizzę), ale w tym czasie poznałyśmy kolegę - autostopowicza, który jechał na Białystok, opaliłyśmy się i jak zwykle zaśpiewałyśmy wszystkie znane nam piosenki z uśmiechen nr 8 na twarzy. Za to podwózkę miałyśmy pod sam dom! (Neli, bo mój jest po drugiej stronie Warszawy).


Obydwa wpisy mogę streścić tutaj: 13 dni, 4 kraje, 2049 km, 16 kierowców, klikunastu nowych znajomych i przede wszystkim niezapomniane przeżycia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz