czwartek, 2 kwietnia 2015

Z kopyta po Izerach

Tym razem będzie mieszanka idealna - góry i konie. Nie można sobie wyobrazić lepszego sposobu na spędzenie wolnego czasu, jak połączenie dwóch pasji.

WRZESIEŃ 2013 - GÓRY IZERSKIE


To był jeden z tych szalonych wyjazdów, kiedy człowiek się decyduje, a potem z dnia na dzień ma coraz więcej wątpliwości. Jednak ja już się nauczyłam - im więcej wątpliwości, im bardziej się nie chce, tym potem jest fajniej :) 

Po nocnej podróży PKSem dotarłam do Jeleniej Góry ok. 5:00. Oczywiście w podróży nie spałam prawie wcale, teraz już nigdy nie popełniam tego błędu, gdy wiem, że po całonocnej jeździe będzie mnie czekać cały dzień na nogach. Wtedy jednak podchodziłam do sprawy mniej rozsądnie i o 9:00 już siedziałam na koniu. Startowaliśmy w Radomicach, a moim najlepszym kumplem na najbliższe 6 dni miał się stać Weber - hucuł, który okazał się koniem idealnym dla mnie, nie był zbyt wyrywny, nie gonił, nie szalał. W czasie galopów zawsze mieliśmy problem z dogonieniem reszty grupy, a zazwyczaj Webera i Helgę można było łatwo odnaleźć - wystarczyło szukać gdzieś na końcu stawki :D








Drugiego dnia mieliśmy podziwiać widoki ze Smreka - najwyższego szczytu czeskich Gór Izerskich. Widoki były takie:






Chyba nigdy w życiu nie byłam aż tak mokra, na szczęście to był tylko jeden taki dzień, następnego dnia pogoda pozwoliła nam na zwiedzenie hejnickiej bazyliki i (suchą) jazdę do żywego skansenu w czeskich Jędrzychowicach. 







Czekała nas noc bez prądu i bieżącej wody, za to z dojeniem kóz i wegetariańskim jedzeniem. Świeże kozie mleko na śniadanie smakuje całkiem nieźle, a jedną noc bez prysznica można przecież wytrzymać :)







W czasie naszej sześciodniowej wędrówki po drogach i bezdrożach polskich i czeskich mieliśmy też okazję podziwiać Zamek Czocha i muszę przyznać, że robi wrażenie. Najpierw oglądaliśmy go z końskich grzbietów, a później w świetle zachodzącego słońca dogłębnie - od środka :D







Piękne widoki mogłiśmy podziwiać przez cały rajd (poza tym jednym deszczowym dniem pogoda była całkiem przyjemna).



















Najczęstszy widok, jaki miałam, to ten zza uszu Webera. Całkiem mi się podobał, muszę przyznać :D 

A na koniec jeszcze Emir - gwiazda ostatniego dnia. Jego amazonka nabawiła się kontuzji, więc Emir musiał wracać sam. I wrócił, cały czas szedł za innymi końmi i wcale nie miał zamiaru odłączać się od wycieczki.



Zdrowych, spokojnych Świąt Wielkanocnych, uśmiechu, smacznego jajka, wesołych kurczaków i długouchych zajęcy życzy Wam Helga :D

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz