LIPIEC 2016 - POLSKA/NIEMCY
Co pamiętam z czwartku? Deszcz, od groma deszczu. Długą i nudną podróż, na szczęście Helgowozem, a później dużo błota, wilgotny od ciągłego deszczu namiot, przemoczoną kurtkę i zimno. I to wszystko na antybiotyku - tak wyglądał pierwszy dzień pierwszego w moim życiu Przystanku Woodstock.
Do wieczora prawie że przestało padać. Można było wypełznąć z namiotów i pójść na obchód. I koncerty, oczywiście. Trzeba było tylko pamiętać o tym, żeby nie stać zbyt długo w jednym miejscu, bo później ciężko było wyciągnąć glana z błota.
Piątek był o niebo lepszy - nie padało! Za to w sobotę było już idealnie. Odważyłam się założyć krótkie spodnie, umyć głowę w lodowatej wodzie, umyć glany (co oznaczało założenie tenisówek) i zjeść śniadanie przed, a nie w namiocie.
W sobotnie popołudnie zwinęliśmy namioty i wsiedliśmy w Helgowóz. Dwa dni wcześniej nieśmiało wykiełkował pomysł Berlina. W sobotę byliśmy już na campingu pod Berlinem i zachwycaliśmy się umywalkami, papierem toaletowym, wszechobecną czystością oraz łatwym i szybkim dostępem do bieżącej wody. I do tego wszystkiego niemiecka kiełbasa z grilla... Nic, tylko podbijać Berlin!
Zjeżdżalnia z wjazdem do namiotu |
Najważniejszy jest ład i porządek |
Currywurst nawet w deszczu smakuje dobrze |
Brama Brandenburska obfotografowana ze wszystkich stron |
Helgowóz pod samiutką katedrą |
No dobra, to jeszcze raz, ale powoli...że co? |
W poniedziałek postanowiliśmy popatrzeć na coś ładnego (chociaż Nela mówi, że tak naprawdę to wcale tak nie było, że to wszystko to tylko dzięki niej, bo postanowiła, że nie chce zdażyć na ostatni autobus do domu, bo prześpi się u mnie i dlatego zyskaliśmy parę godzin). Pojechaliśmy więc do parku Sanssouci w Poczdamie. Faktycznie było ładnie, takie włości nawet mogłabym mieć... Tylko nie wiem, w jaki sposób miałabym podjąć decyzję, w którym pałacu zamieszkać.
Na sam koniec, bo to przecież na trasie z Berlina do Warszawy skoczyliśmy do Rio...to znaczy Świebodzina.
Drzwi do... Jezusa? |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz