LIPIEC 2016 - POLSKA/NIEMCY
Co pamiętam z czwartku? Deszcz, od groma deszczu. Długą i nudną podróż, na szczęście Helgowozem, a później dużo błota, wilgotny od ciągłego deszczu namiot, przemoczoną kurtkę i zimno. I to wszystko na antybiotyku - tak wyglądał pierwszy dzień pierwszego w moim życiu Przystanku Woodstock.
Do wieczora prawie że przestało padać. Można było wypełznąć z namiotów i pójść na obchód. I koncerty, oczywiście. Trzeba było tylko pamiętać o tym, żeby nie stać zbyt długo w jednym miejscu, bo później ciężko było wyciągnąć glana z błota.
Piątek był o niebo lepszy - nie padało! Za to w sobotę było już idealnie. Odważyłam się założyć krótkie spodnie, umyć głowę w lodowatej wodzie, umyć glany (co oznaczało założenie tenisówek) i zjeść śniadanie przed, a nie w namiocie.