poniedziałek, 9 stycznia 2017

Wracamy na Bałkany!

GRUDZIEŃ 2016/STYCZEŃ 2017 - BELGRAD


2249 km - tyle pokonał mój Helgowóz do i z Belgradu. Wszyscy dojechali cali i zdrowi, tylko ja byłam trochę zombie po tylu godzinach za kierownicą, ale już mi przeszło. 

Niedaleko granicy polsko-słowackiej dopadła nas śnieżyca. Tak zawiewało śniegiem, że znaki były zasypane, więc jechałam na czuja, a tablicę rejestracyjną musiałam odśnieżyć, bo nie było widać numerów. Na Węgrzech nawigacja zgubiła drogę i trzeba było wyjąć mapę. Owszem mieliśmy mapę Węgier - promocyjną mapę campingów. Wyobraźcie sobie prowadzić kierowcę z mapą campingów, czytając węgierskie nazwy miejscowości. Polecam każdemu! 
Zbliżaliśmy się do Serbii, nawigacja się odnalazła, wydawało się, że wszystko idzie ku dobremu, gdy nagle... nasza kochana, niezawodna nawigacja postanowiła zaprowadzić nas na węgierską autostradę, na której mieliśmy przekroczyć granicę z Serbią. Wszystko fajnie, brzmi jak plan, tylko że cebule nie wykupiły winiety na Węgry. I znów gorączkowe przeglądanie mapy, była inna droga, ale wyglądało na to, że nie ma tam przejścia granicznego. Tak twierdziła papierowa mapa, tak twierdziła nawigacja samochodowa i tak samo twierdziła nawigacja w telefonie. Ale kto by im tam wierzył. Pojechaliśmy sprawdzić i chwilę później przekraczaliśmy już granicę, którą jednak można było tam przekroczyć. 
I znaleźliśmy się w Serbii, a ponieważ w Serbii jest tanio, a drogi kiepskie, to już nie cebuliliśmy i autostradą dojechaliśmy do Belgradu. 

I to dopiero było przeżycie.

Wiecie jak się jeździ po Belgradzie? Sposobem, który zadziałał najlepiej było "ręka na klakson, zamknąć oczy i jedziem!" Nie dość, że każdy tam jeździ jak chce, pierwszeństwo ma silniejszy albo odważniejszy, wszyscy parkują nawet tam, gdzie nie ma miejsca, to jeszcze uliczki węższe od samochodu. Gorzej być nie może? 
Wtedy dojechaliśmy na ulicę, na której mieliśmy mieszkać. I mieliśmy mieć miejsce parkingowe. Ulica wąska, kamienice, drzwi na klatki schodowe, bram to tam na pewno żadnych nie było. I wtedy wlaściciel mieszkania otworzył jedne z tych drzwi i powiedział, że mam wjechać na podwórko. Dobre sobie.