Nie, nie zapomniałam, że kiedyś tam, lata temu (w zeszłym roku znaczy) pisałam bloga. Ostatnio na nic nie było czasu, bo 23. grudnia wsiadłam w samolot do Monachium. Nie, to nie jest historia o tym, jak wybrałam się na ponowne zwiedzanie Bawarii. Ta historia jest dużo nudniejsza, jest w niej 5 godzin czekania na lotnisku, siedzenia na fejsie, wydawania ostatnich euro na żelki Haribo i Kinder czekolady, picia darmowych kaw, czyli ogólnie dużo śmiertelnego nudzenia się zanim wsiadłam w samolot do Warszawy.
Gdy startowaliśmy w Zagrzebiu było mi smutno, wcale nie chciałam wracać, bo uświadomiłam sobie, że jeszcze tylko niecałe dwa miesiące w Chorwacji i wrócę do Polski na stałe. No... przynajmniej na razie na stałe. Jednak gdy wylądowaliśmy w Warszawie późnym wieczorem to aż się uśmiechnęłam. Wróciłam do domu :) mimo, że w tym domu na początku było dziwnie, wszystko niby znajome, a jednak jakieś takie inne... W dodatku wleciałam prawie że prosto w kolację wigilijną, miałam tylko wigilijny poranek na aklimatyzację i zaraz trzeba było siadać do stołu. Nawet nie miałam kiedy odespać trudów podróży, czy napisać kilka słów na blogu.
No, ale wróciłam do Zagrzebia i też czułam, że wracam do domu. A Zagrzeb przywitał się tym razem bardzo ładnie, o wiele ładniej niż we wrześniu.
Tak było 5. stycznia i 6. stycznia też jeszcze tak było. A teraz mamy 11. stycznia, godzina 18:15, za oknem 15 stopni. Za dnia było około 20 stopni i słońce. Resztki śniegu nadal leżą. Ten kraj zadziwia mnie każdego dnia.
A jak jest tak ciepło to nie pozostaje mi nic innego jak powspominac trochę grudniową Dalmację...
GRUDZIEŃ 2015 - SPLIT
Dowiedziałam się, że każdy mój wpis zaczyna się tak samo "zaspałyśmy na autobus", "spóźniłyśmy się na autobus" itp. Może i jest w tym trochę prawdy, dlatego tym razem zacznę inaczej...
Zaspaliśmy na autobus.